niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział pierwszy

Nan
Nadszedł kolejny dzień. Po czym to poznałam? Po natarczywym pukaniu w drzwi mojej sypialni. Wiedziałam, że jeśli mu nie odpowiem, to mój starszy, nadopiekuńczy brat gotów będzie przebić się przez ścianę, aby tylko upewnić się, że jestem cała. Dzisiaj jednak nie miałam najmniejszej ochoty na wstawanie bladym świtem, ale kimże ja jestem, aby o tym decydować?
- Nan! Jeśli zaraz stamtąd nie wyjdziesz, to uznam cię za martwą i wyważę te cholerne drzwi! - Jago najwyraźniej uznał, że nie zasłużyłam nawet na odrobinę dłuższy sen.
 I nie miałam innego wyjścia, jak otworzyć swoje szare oczy, by chwilę później zamknąć je przez nadmierną ilość światła. Całe moje ciało i umysł protestowały przeciwko wczesnemu wstawaniu, więc zdecydowałam się tylko na niemrawą wypowiedź:
- Nigdzie się stąd dzisiaj nie ruszam...
 Usłyszałam tylko pełne dezaprobaty wzdychnięcie, a chwilę później odgłosy kroków oddalającego się Jago. Przykryłam głowę poduszką i próbowałam po raz kolejny odpłynąć do krainy snów, jednak wiedziałam, że mam na to marne szanse. Skończyło się więc na bezsensownym leżeniu, aż w końcu się znudziłam i zdecydowałam powitać dzisiejszy dzień.
 W kuchni czekał już na mnie Jago. Wyglądał, jakby chciał oznajmić wszystkim Królestwom Żywiołów, że jego siostra zdecydowała się jednak opuścić łóżko. Ręce miał założone na piersi, a jego twarz zdobił, niezmiernie mnie irytujący, uśmiech. Jego brązowe włosy były, jak zawsze, zmierzwione, a oczy, równie szare, co moje, rozbawione. Od lat się nie zmienił, cały czas był moim starszym, troskliwym bratem. Chociaż oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to ja mam większe szanse od niego, jednak oddałabym wszystko, aby było na odwrót. Jago nie zasłużył sobie na to, co przeszedł.
- Zjesz coś? - zapytał mnie w końcu.
- Nie, nie jestem głodna - odpowiedziałam. - Poza tym niedługo muszę iść do pracy.
- Czy ty przypadkiem nie mówiłaś, że dzisiaj się nigdzie nie ruszasz?
 Nie miałam ochoty odpowiadać na jego zaczepki. Wiedziałam, że jest znudzony, skoro całymi dniami siedział w domu, jednak to nie był powód do irytowania mnie na każdym kroku. Gdyby nie był moim bratem, to już dawno bym go wyrzuciła.
- Rozumiem, nie jesteś dzisiaj w humorze - powiedział, gdy zobaczył moją zniechęconą postawę. - Jednak w dalszym ciągu uważam, że powinnaś znaleźć sobie lepsze i bezpieczniejsze zajęcie...
 Powinnam się domyślić, że znów do tego wróci. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w mojej... naszej sytuacji jest to niemożliwe. Nikt nie zatrudnia osób, takich jak my. Jesteśmy mieszańcami. Nienawidziłam tego pojęcia, ale taka niestety była prawda. Może gdybyśmy mieszkali tam, skąd pochodziła nasza matka, sytuacja wyglądałaby inaczej, jednak tutaj, w Królestwie Ognia, król Armus skutecznie rozszerzał swoją propagandę. Większość społeczeństwa zaczęła się odwracać od takich jak my, gdy tylko objął on rządy. Nic jednak nie byliśmy w stanie z tym zrobić. Są tacy, którzy próbowali od lat, jednak bezskutecznie. Jest nas w końcu tylko garstka. Niewiele osób zdecydowało się na mieszane małżeństwa, jeszcze mniej na dzieci, bo wiedzieli, jak mogą one skończyć. Jago na własnej skórze się o tym przekonał. Teraz ledwo potrafi wykrzesać z siebie kilka iskier, jest bezbronny.
 Pamiętam, jak byliśmy mali, gdy jeszcze żyli nasi rodzice... Chyba do końca życia nie zapomnę dnia, w którym wszystko się zmieniło. Miałam wtedy pięć lat, a Jago siedem. Bawiliśmy się z innymi dziećmi, w pewnym momencie podszedł do nas jakiś chłopak i zaczął obrażać nas i naszych rodziców. To wtedy, po raz pierwszy, usłyszałam słowo mieszaniec. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co ono oznacza, ale z miejsca je znienawidziłam. Jago się zdenerwował, był dzieckiem, nie potrafił jeszcze zapanować nad swoją mocą, a co dopiero nad dwiema? Zbyt duża ilość negatywnych emocji... obrażający nas chłopak wzleciał w powietrze i spłonął żywcem. Do dzisiaj nawiedza mnie ta scena w koszmarach.
 Wszyscy byli zdziwieni, że zaledwie siedmioletni chłopiec do tego stopnia opanował dwa żywioły, nikt nie pomyślał, że mógłby po prostu nad nimi nie zapanować. Nasi rodzice nie mieli innego wyjścia, musieli ograniczyć moc Jago. Nie wiedzieli wtedy, jakie to będzie niosło za sobą konsekwencje. Zresztą na samym początku wydawało się, że wszystko poszło zgodnie z planem. Jago stracił władzę nad wiatrem, ale pozostała mu ta nad ogniem. Do czasu.... Im stawał się starszy, tym mniejszą moc posiadał. Teraz nie miał jej właściwie wcale.
 Gdy rodzice dowiedzieli się, co zrobiło to z moim bratem, odmówili podania tej substancji mnie. Stanęli przed samym królem Armusem, a ten oskarżył ich o zdradę i skazał na śmierć... Mnie jednak udało się uniknąć losu brata. Nasi rodzice zadbali o to, aby nikt nas nie znalazł.
- Na długo zamilkłaś - zwrócił uwagę Jago. - to niepodobne do ciebie...
 Chyba starał się rozluźnić atmosferę. Wiedział, że moja praca jest drażliwym tematem. Gdyby nie była naszym jedynym źródłem utrzymania, być może bym z niej zrezygnowała, ale tylko być może.
- Chyba się zacznę już zbierać, jest późno - postanowiłam zignorować jego uwagę. Nie musiał znać moich wszystkich myśli...
- Jak chcesz - wzruszył tylko ramionami. - Tylko Nan...
- Tak? - zapytałam.
- Uważaj na siebie.
 Dokładnie taki miałam zamiar. W końcu jeśli ja się tobą nie zaopiekuję Jago, to już nikt tego nie zrobi... - pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego na głos.

***
Athra
- To nie było zwykłe morderstwo. - stwierdziłam z powagą dokładnie lustrując zdjęcia ciała - To niecodzienny akt brutalności pozbawiony jakichkolwiek ludzkich odruchów. Morderca musiał mocno nienawidzić tego chłopaka. - przechyliłam zdjęcie próbując ustalić czy w stu procentach miałam do czynienia z płcią silniejszą. Rozszarpane ciało trochę utrudniało zadanie.
Po raz pierwszy w swojej karierze samotnego detektywa działającego na własną rękę spotkałam się z takim aktem brutalności. Widziałam już w swoim młodym życiu ofiary wojny, w której brałam udział jako pomocniczy pilot myśliwca. Jednak nigdy nie byłam świadkiem takiej przemocy.
Młody chłopak posiadający prawdopodobnie prawie dwadzieścia lat leżał zanurzony w swojej srebrnej krwi. Brzuch został rozcięty na samym środku, a wnętrzności dosłownie wypływały mu na zewnątrz. Z moich przypuszczeń mordercy zrobili to jeszcze za życia chłopaka. Ponacinali mu ostrym nożem liczne rany na nogach i rękach.W sumie jego kończyny były w nienaturalny sposób wygięte. Najgorzej wyglądała twarz młodzieńca. Kilka zębów wyrwano mu żywcem, złamali nos oraz wydłubali prawe oko.
- I ty możesz jeść po zobaczeniu tych zdjęć. - zdziwił się mój podopieczny.
- Jestem bardzo głodna Mroczny. - wyznałam otwierając pudełko śniadaniowe zwinięte jednemu policjantowi razem z informacjami o morderstwie. - Śledztwo wzmaga apetyt. Chcesz gurmeńskiego pączka? Jeszcze cieplutkie.
- W takim tempie co się obżerasz za niedługo nie zmieścić się w statku. - stwierdził chwytając pożywienie pyszczkiem. - I okradasz ciężko pracujących policjantów na służbie.
- Ciężko pracujących? - oburzyłam się przeżuwając pączka. Marmolada z jagód jotri spadła mi na akta. - To był sam porucznik. Nigdy nie widziałam tak szerokiego człowieka pracującego w służbie ochrony ludzi. To cud, że zmieścił się w swoim radiowozie i nie zgniótł partnera. Ciekawe co ma do picia? - zastanawiałam się odkręcając czarny termos. Paskudny zapach rozszedł się po całym statku. - Eruwiańska wódka! Widać jak policja dba o bezpieczeństwo. - zakręciłam termos wyrzucając go przez okno.
- Nie dość, że zanieczyściłaś powietrze ohydnym i mdłym zapachem alkoholu to jeszcze poplamiłaś cenne informacje. - wskazał mi łapką czerwoną plamę na jednym zdjęciu.
- Zaraz to zmyję. - powiedziałam wyciągając z półki chusteczki. Przy okazji zerknęłam na pozostałe ustalone fakty. Serce mi zamarło, kiedy przeczytałam imię i nazwisko ofiary.
Astor był najbardziej uśmiechniętym młodzieńcem pod słońcem. Zawsze odwiedzałam go w Tasyar w stolicy Królestwa Ognia w interesach. Okazywał mi dużą życzliwość, zapraszał na ognistą herbatkę czy słodycze, a raz dostałam nawet od niego pierścionek z wyszlifowanym przez jego wujka kamyczkiem. Ogólnie chłopak był bardzo pogodny oraz miły dla wszystkich. Taką miał naturę.
Podziwiałam go za jego pozytywne nastawienie. Posiadał bardzo trudne życie. Jako mieszaniec, czyli osoba władająca dwoma żywiołami wiódł skromne życie w stolicy Królestwa Ognia. Miał smykałkę do tworzenia nowych części do statków kosmicznych, naprawy pojazdów czy samego handlu. Był moim osobistym mechanikiem, więc czasami do niego przylatywałam w interesach przywożąc różne pożyteczne przedmioty dla jego rodzinki typu ubrania, egzotyczne owoce czy książki. On reperował mi statek lub doradzał najlepsze paliwo dodatkowo zdradzając ważne informacje z jego świata. Robił to nieświadomie. Mieszkańcy Taysar są bardzo wygadani dla obcych. To pewnie przez smykałkę do handlu. To miasto z tego słynie.
Przyjrzałam się ponownie zdjęciom próbując dostrzec podobieństwo do Astor. Chłopak na zdjęciu posiadał czarne włosy, oliwkową skórę, a jedno oko miało odcień czekolady. W jego krwi płynęła umiejętność władania ogniem oraz ziemią. Zdecydowanie przeważał u niego uroda typowego Tasyarczyka. Tylko jego znamiona miały dwa różne odcienie w zależności jakiego żywiołu używał. Złotego jak ognia i śnieżnobiałego jak ziemia.
Mroczny polizał mnie po twarzy. Zaśmiałam się głośno z przepływu takiej czułości z jego strony.
- Kochany koteczek. - podrapałam go za uchem.
- Nie ruszaj się. - powiedział poważnie. - Muszę cię umyć z marmolady. Jak zawsze nie potrafisz jeść jak duża dziewczynka.
Mrocznego nie mogłam nazwać małym, słodkim kotkiem. To znaczy jest słodki. Na pewno nie mały. To duży kot z rodziny Liepadów. Jak każdy przedstawiciel jego gatunku osiąga ponad metr w kłębie oraz prawie dwa metry długości, więc spokojnie mogłabym skończyć jako jego śniadanie. Posiada wchodzący pod beż brzuch, łapy oraz pyszczek. Pozostała reszta futra jest bordowa z żółtymi plamami, jasnozielonymi oczami oraz czarnymi otoczkami na ślepiach. Jest niezwykle gibkim stworzeniem. Umięśnione tylne łapy umożliwiają mu dalekie skoki, ostre pazury przydają się do otwierania konserw i oczywiście jest świetną poduszką i ocieplaczem. I jeszcze mocno kocha. Najlepszą jego zdolnością są ogniste ataki. No i jeszcze potrafi gadać. Długa historia.
- Athra. Co robimy? - zainteresował się, kiedy wpatrywałam się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Potrząsnęłam głową kilka razy.
- Musimy poznać motywy mordercy. - wyznałam. - Niech wie, że sprawiedliwość zawsze dosięga wszystkich.

***
Nan
Tasyar było pięknym miastem, w końcu nie bez powodu stało się stolicą naszego Królestwa. Na początku mieszkanie tutaj, wydawało mi się głupie. W końcu istniała jakaś szansa na to, że ktoś pozna prawdę o mnie i zostanę wydana w ręce władz, jednak z biegiem czasu okazało się, że jest to raj dla mieszańców. Król Armus niezwykle rzadko bywał w Tasyarze, nikt nie miał pojęcia, gdzie tak naprawdę przebywa i nikogo to w większej mierze nie interesowało. Cieszyli się ze względnego spokoju i możliwości, jakie on wnosił. Było to jedyne miasto, w całym Królestwie Ognia, gdzie mieszańcy mogli się wzbogacać. Oczywiście większość tych działalności balansowała na granicy prawa, a nawet ją przekraczała, jednak lepiej było zaryzykować niż skazywać rodzinę na głodowanie.
 Moja praca nie należała do tych najbezpieczniejszych, a nawet mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że byłam najbardziej na nie narażona. W końcu zajmowałam się transportem. Musiałam pamiętać o tym, aby za każdym razem poruszać się inną trasą w przeciwnym razie istniała szansa na zdemaskowanie.  Można było naprawdę sporo zarobić na wydaniu ''niewyleczonego'' mieszańca, a gdyby do tego dodać nielegalną działalność... Nic dziwnego, że wiele osób się na to decydowało. Nawet jeśli nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, kim jestem, to już sam charakter mojej pracy o tym świadczył. W końcu niewielu ''czystej krwi'' jest z tym powiązanych.
 Podczas wędrówki moją uwagę przykuwała duża ilość umundurowanych na ulicach. Zazwyczaj nie kłopotali się oni nawet codziennymi patrolami, jednak dzisiaj było ich stanowczo za dużo. To mogło oznaczać tylko jedną rzecz i nie zwiastowała ona niczego dobrego; do miasta miał przybyć król Armus. Nie miałam jednak czasu na to, aby zastanawiać się nad jego pobudkami. Schyliłam głowę, by mniej przykuwać uwagę. Zaczęłam naprawdę żałować, że ścięłam włosy, przez co nie mogłam schować za nimi twarzy. W tym momencie wydawało mi się to najgłupszą podjętą przeze mnie decyzją.
 Byłam naprawdę zaskoczona tym, że bez problemów dotarłam na miejsce. Przez jakiś czas stałam przy wejściu do magazynu i zastanawiałam się, czy nie jest to jakąś pułapką, jednak szybko wyrzuciłam z głowy te absurdalne myśli. W końcu otworzyłam pewnie drzwi i weszłam do środka. Rozejrzałam się szybko po wnętrzu. Za każdym razem, gdy to robiłam, gratulowałam geniuszu mojemu szefowi. Tylko on byłby w stanie zamiast stworzyć kryjówkę w jakimś starym, opuszczonym miejscu, wykupić nowy budynek, zrobić w nim magazyn i oferować korzystanie z niego mniejszym spółkom; za opłatą oczywiście. On jednak nigdy nie  myślał szablonowo i za to go szanowałam.
 Elmal D'dall był niezwykle charyzmatyczną osobą. Nie potrafiłam zrozumieć, jak człowiek, który tyle przeszedł, potrafił w dalszym ciągu odnaleźć  szczęście. Sam nie był mieszańcem, zresztą urodził się w czasach, gdy małżeństwa z obywatelami innych królestw były karane śmiercią. Znałam tylko część jego historii, a i tak mną wstrząsnęła. Wiedziałam tylko, że zakochał się w kobiecie z innego żywiołu i odwzajemniała ona jego uczucia. Najlepszy przyjaciel Elmala był zazdrosny i wydał kochanków władzom. Stracił oko w momencie, w którym próbował uratować ukochaną przed śmiercią. Nigdy nie wyjawił, czy mu się to udało, ani jak sam uniknął kary, jednak istniała pogłoska, która mówiła o tym, że stracił wtedy dziecko. Nie udało mi się jednak odkryć, czy jest ona prawdziwa, zresztą prawdopodobnie tylko on sam znał odpowiedź...
- Gotowa? - zapytał D'dall.
- Jak zawsze - odpowiedziałam. - Co tym razem?
- Mam tu jakąś tajną przesyłkę dla naszych ukochanych buntowników. Wiesz, gdzie się obecnie znajdują?
 Potwierdziłam skinieniem głowy. Nie lubiłam takich zleceń. Wtedy najłatwiej było wpaść, poza tym zawsze istniała szansa na to, że przesyłka była sposobem władz na wytropienie buntowników, a ja nie chciałam brać w tym udziału. Byłam jednak osobą, która nie odmawiała dostarczenia żadnego ''towaru'', a jak dotąd nie zostałam złapana na gorącym uczynku, chociaż kilka razy było blisko... Umiejętność kontrolowania powietrza naprawdę przydawała się w szybszym bieganiu.
- A jak trzyma się Jago? - zapytał Elmal.
 Udało mu się mnie zaskoczyć, co zdarzało się naprawdę rzadko. Niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że mam brata i w jakim jest stanie, a jeszcze mniej o niego pytało. D'dall należał jednak do niewielkiej grupy wtajemniczonych. To on pomagał mi i Jago, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, zaraz po stracie rodziców... Był trochę jak wujek, którego się lubi, ale nie jest zbyt dobrym materiałem na opiekuna, dlatego właśnie zaskoczyło mnie jego zainteresowanie.
- Od dłuższego czasu nic się nie zmieniło - odpowiedziałam, skutecznie kryjąc smutek w głosie, który zawsze pojawiał się, gdy rozmowa schodziła na mojego brata i jego chorobę.
- To chyba dobrze... - powiedział niepewnie Elmal.
- Prawda jest taka, że może być tylko gorzej - wyznałam. - Jednak nie czas teraz na pogaduszki. Gdzie ta przesyłka?
 Elmal podał mi nieduże pudełko z ciemnego drewna. Przyglądałam mu się tylko przez chwilę, a potem schowałam do plecaka. Przed wyjściem pożegnałam się szybko z D'dallem, który jak zwykle próbował puścić do mnie oko, co wyglądało dość dziwnie, gdy nie posiadał jednego z nich...

***
Athra
- Ślicznotka Przestworzy wzywa się do akcji. Proszę zostawić tą sprawę w moich rękach.
- Chłopaki. - odezwał się dobrze mi znany męski głos. - Przeleciała nasza bohaterka.
Zarumieniłam się na słowa młodzieńca.
Kalen był jednym z młodych kadetów, których po nie całych dwóch latach nauki w Akademii Wojskowej w Yves będącą najlepszą uczelnią w Galaktyce dostał się bez problemu do Białej Floty do legendarnych Wybrańców. Był piekielnie inteligentny i seksowny. Musiał posiadać ponadprzeciętną wiedzę wojskową, medyczną oraz wszystko związane z technologią. Oczywiście wzorowa sprawność fizyczna również była brana pod uwagę.
Kalen podobnie jak ja posiadał osiemnaście lat. Miał długie, czarne włosy, które układały mu się idealnie. Szare oczy niczym gwałtowne chmury burzowe nad oceanem zawsze były przepełnione pozytywną energią oraz ciepłem co wydawało mi się sprzeczne z ich popielatym odcieniem. Posiadał lekko opaloną skórę oraz malinowe usta, a jego uśmiech zwalał z nóg wszystkie dziewczyny w promieniu kilometra. Uwielbiałam go w całym kombinezonie świadczącym o przynależności do Białej Floty.
Prawda jest taka, że nigdy nie zobaczyłam go na własne oczy. Zazwyczaj przeglądałam fotki w internecie lub gazetach. Wiecie jest kimś w rodzaju idola nastolatek z tą różnicą, że ratuje świat. Jednak nigdy nie myślałam o Kalenie jako chłopaku marzeń. Byłam tylko pod wrażeniem jego niezwykłego talentu. Dostał się po niecałych dwóch latach do Białej Floty?! To tak jakbyś zaśpiewał dwie piosenki na zwykłym konkursie. Byłoby około tysiąca uczestników, którzy ćwiczyli kilka lat, brali udział już parę razy w podobnych zawodach i zdobyli doświadczenie, a zostali pokonani przez nowicjusza posiadającego w sobie coś niezwykłego, że jury bili brawo na stojąco. Tak mniej więcej było z tym chłopakiem. Tylko w wersji wojskowej.
To była zwykła fascynacja, zauroczenie chłopakiem. Całkowicie nic nie znaczące. W czasie bitwy musiałam wyrzucić z sobie z głowy głupoty dotyczące zakochania się w drugiej osobie, jeśli chciałam przeżyć podniebną walkę.
- Zostaw to w moich rękach. To za trudne zadanie dla takiego mięczaka jak ty Kal. - drażniłam go. Nie oznacza to, że nie lubię podroczyć się z uroczym żołnierzem i wjechać mu trochę na męską dumę.
- Zobaczymy. - wyprzedził mój myśliwiec robiąc przy tym piruety w czasie lotu.
- Założymy się, że zestrzelę więcej Blaszaków niż ty w całym życiu.
Pociągnęłam delikatnie stery zniżając swój lot prosto na myśliwiec pilotowany przez głupiego Blaszaka. Pilotami wrogich statków były roboty wojenne stworzone przez odwiecznego przeciwnika Białej Floty - Rycerzy Chaosu. Blaszaki byli bardzo dobrymi pilotami, ale zdecydowanie nie mieli odpowiedniej elastyczności, szybkiej reakcji oraz lat ciężkich treningów na karku. Przez co większość przeszkolonych żołnierzy z łatwością zestrzeliwali wrogie statki.
- Przegrasz ze mną. - wyznał. - Wtedy umówisz się ze mną na randkę i zakochasz się na zabój.
- Moją jedyną miłością jest statek. - odparłam niszcząc po drodze dwa statki.  - Masz małą szansę, aby wygrać. - stwierdziłam wypuszczając moją ulubioną zabawkę. Kilka małych rakiet z czujnikami ruchu zaprogramowanymi na określony statek przeciwników. Goniły je do momentu, aż znajdowały się w odpowiedniej miejscu i wybuchały. Zostało zniszczonych ponad dwanaście statków. Pod osłoną wybuchów odleciałam z miejsca zdarzenia na najbliższą planetę - Jumandię.

***
Nan
Do obecnej siedziby buntowników również dotarłam bez większych problemów. Przed wejściem czekał już na mnie Malvo. Zastanawiałam się, czy to przypadek, że tam jest. Próbował, już od dawna, przekonać mnie, abym do nich dołączyła i na pewno wiedział, że to ja dzisiaj dostarczę to pudełko. Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze sobie nie odpuścił. Odmawiałam za każdym razem i on doskonale znał powód mojej decyzji. Nie chodziło o to, że nie chciałabym pozbawić władzy Armusa, ja po prostu nie byłam stworzona do pracy zespołowej, a właśnie tego by ode mnie wymagali. Poza tym istniała sprawa, na której zależało mi o wiele bardziej...
- Nan, cóż za niespodzianka! - jak zwykle przesadzał z entuzjazmem, zdążyłam się już jednak do tego przyzwyczaić.
- Nie udawaj Malvo, że nie spodziewałeś się mnie dzisiaj tutaj... - przy jego reakcji moja wydawała się być dziwnie nie na miejscu; zbyt chłodna.
- Mogłabyś chociaż udawać, że się cieszysz - powiedział z wyrzutem Malvo.
- Innym razem. Nie jestem tu w celach towarzyskich.
- Wiem, wiem... - mówił z uśmiechem na twarzy. - Chodź do środka.
- A nie mogłabym oddać tego tobie? - zapytałam.
- Tylko do rąk własnych - oznajmił i ruszył w stronę wejścia.
 Dość sceptycznie do tego podchodziłam. Starałam się ograniczać do minimum wizyty w takich miejscach. Nie zawsze jednak dało się tego uniknąć. Widocznie zawartość tego drewnianego pudełka musiała być naprawdę ważna, skoro nie mogłam tak po prostu dać go Malvo. To tłumaczyło również,  dlaczego czekał na mnie przed wejściem.
 Miejsce, w którym aktualnie przebywali buntownicy, ani trochę nie przypominało magazynu Elmala. Było starym budynkiem, któremu groziło zawalenie. Zastanawiałam się czasami, dlaczego w Tasyarze, mieście uznawanym za najpiękniejsze, znajdowały się jeszcze takie szpecące miejsca. Podejrzewałam, że gdyby Armus spędzał w nim więcej czasu, to nie pozwoliłby na to, on jednak wolał przebywać tam, gdzie nikt nie potrafił go namierzyć.
- Poczekaj tutaj - rozkazał Malvo, gdy dotarliśmy na miejsce.
 Chciałam zaprotestować, jednak już dawno nauczyłam się, że z ludźmi takimi jak ci, którzy znajdują się w tym budynku nie wolno dyskutować. Zwłaszcza, jeśli chcieli coś ukryć. Musiałam więc zmusić się do wykonania jego polecenia. Nie czekałam jednak długo, już po chwili Malvo wrócił do miejsca, w którym mnie zostawił.
- Teraz możesz dać mi to pudełko - powiedział.
- Chyba sobie żartujesz... - powiedziałam zirytowana. - Nie mogłeś od razu go wziąć, zamiast mnie tu zaciągać i marnować mój cenny czas?
- Nie przesadzaj... - powiedział wywracając oczami.
 Nawet nie miałam ochoty na to odpowiadać. Wyjęłam z plecaka drewniane pudełko, podałam mu, po czym się odwróciłam i ruszyłam w stronę wyjścia. Nie udało mi się jednak zajść daleko, ponieważ po chwili poczułam dłoń zaciskającą się na moim przedramieniu.
- Poczekaj... - poprosił Malvo.
- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam zdenerwowana.
- Nie interesuje cię, co znajduje się w tym pudełku? - ta zmiana tematu była tak dziwna, że nie wiedziałam, co powinnam o niej myśleć.
-Nie - odpowiedziałam stanowczo.
- Sądzę, że jednak by cię to zainteresowało, ale nikt z zewnątrz nie może zajrzeć do środka...
- To nie jest zabawne Malvo - stwierdziłam. - O co ci tak naprawdę chodzi? - zapytałam.
 Nie udało mi się jednak poznać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ chwilę późnej do Malvo podbiegł jakiś chłopak i przekazał mu jakąś informację na ucho. Twarze obojga stały się poważne, a ja nie wiedziałam, jak powinnam na to zareagować. Nie musiałam się jednak długo zastanawiać nad  przyczyną ich zachowania.
- Zbierz wszystkich i ogłoś stan wyjątkowy - rozkazał chłopakowi.
- Tak jest! - odpowiedział tamten i ruszył w odleglejsze części budynku.
- Co się stało Malvo? - zapytałam.
 Na początku sądziłam, że mi nie odpowie. Wpatrywał się tylko tępo przed siebie i nic nie mówił. Jednak, gdy w końcu się odezwał, doszłam do wniosku, że wolałam tamtą nienaturalną ciszę...
- Wojska są w całym mieście i aresztują wszystkich mieszańców bez względu na to, czy byli poddani leczeniu - powiedział. - Podobno król ogłosił czystkę w całym Królestwie Ognia...
 Czułam, jak jego słowa mrożą mi krew w żyłach. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Czułam, że zaczyna mnie ogarniać panika, jednak wtedy zaświtała mi w głowie pewna myśl. Nie mogłam panikować, miałam coś ważniejszego do zrobienia. Musiałam wrócić do domu i zrobić wszystko, aby wydostać z tego przeklętego miasta Jago...

***
Athra
Jumandia została podzielona na cztery Królestwa Żywiołów. Z niezwykłą prędkością kierowałam się na północno - wschodnią część planety do stolicy Królestwa Ognia - Tasyaru. Miasto było rajem dla mieszańców, ale okropną zmora dla typowych ważniaków czystej krwi. To właśnie tutaj mogłam znaleźć wszystkie nielegalne towary, ważne informacje lub zostać spalona żywcem przez nadętych mieszkańców.
Szczerze to zbytnio nie ufałam  Tasyarczykom. Ich ogniste temperamenty, przeplatane dumą oraz wyższością doprowadzały mnie do nerwicy. I jeszcze te dziwne symbole przekazywane sobie za pomocą świecących znamion jakby planowali zaatakować przejezdnego, ale na początku wzbudzą w nim okropny niepokój.
Najgorszym gatunkiem ludzi wydawali mi się być mieszańcy posiadający w sobie żywioł ognia i powietrza. Lepszego połączenia w życiu nie spotkałam. Miałam największego pecha w życiu spotykając takiego osobnika na swoje drodze. Pozostało mi po nim bolesne oparzenie na prawym udzie. Wtedy też stanęłam w cztery oczy z brutalnością tego świata. Nikomu nie można ufać w stu procentach nawet najlepszemu przyjacielowi. Wyjątkiem jest Mroczny. On jest dużym pieszczochem. W sensie wielkim kotkiem.
- Muszę to mieć na sobie? - popatrzył na mnie smutnym kocim wzrokiem. - Nie lubię tego dziwnego naszyjnika.
- To obroża. - wytłumaczyłam mu. Założyłam czarną obrożę razem ze smyczą. Serce mi się krajało, kiedy musiałam go przywiązywać. - Takie mają prawo. Poza tym ostatnio narobiłeś dużego zamieszania. - przypomniałam sobie śmieszną minę wkurzonego ważniaka, kiedy odkrył nieprzyjemny zapach w swoim statku. Mroczny tylko grzecznie oznaczył teren jak to kocur. Prawnie ten pojazd powinien być mój.
Zaparkowałam na obrzeżach miasta w bardziej niebezpiecznej dzielnicy. Stanowiłam większe zagrożenie dla mieszkańców niż oni dla mnie z powodu ogromnego kota. Ludzie schodzili mi z drogi, a matki z przerażeniem wpatrywały się w Mrocznego przytulając mocno własne dzieci. Jakby sądziły, że zaraz je zje. Dobrze, że nie wiedziały, że mój kumpel jest jaroszem.
Kilka minut później stałam pod mieszkaniem Haluna. Natarczywie pukałam do drzwi chcąc zobaczyć się z członkami jego rodziny. Nie obchodziło mnie co oni robili. Czy byli zajęci pracą czy pilnowaniem obiadu za wszelką cenę musiałam z nimi porozmawiać.
Duża, zaniedbana kamienica mająca swoje najlepsze lata za sobą znajdowała się na obrzeżach Tasyar. Budynek był w fatalnym stanie. Odpadały tynki, na ścianach pojawił się grzyb, powietrze było wilgotne, a na każdym kroku można było dostrzec ośmieszające rysunki ważniaków. Przez brudne okno w korytarzu rozciągał się widok przerażającego ubóstwa. Wszędzie walały się śmieci, butelki po mocnych trunkach, fragmenty zniszczonych konstrukcji lub zaschnięta krew po licznych bójkach.
Nie sądziłam, że Halun wychowywał się w tak okropnych warunkach i wyrósł na tak miłego i uczciwego człowieka. W jego domu pewnie panowała wspaniała atmosfera jak wspominał czasami w naszych pogawędkach. Cholernie mu tego zazdrościłam. Ja nigdy nie doznałam prawdziwego ciepła rodziny.
Z poważną miną dobijałam się do mieszkania Haluna. W życiu już kilkanaście razy przekazywałam smutną wiadomość o śmierci najbliższych. Wydawałam się być wtedy okropnym człowiekiem, który wkracza do szczęśliwego, rodzinnego życia innych i wszystko psuje. Na początku bolało mnie, kiedy załamane matki poległych żołnierzy nazywały mnie potworem, szmatą lub osobą bez serca. W przepływie gniewu obwiniały niewinną osobę.
Przyzwyczaiłam się.
Jestem zimną i dwulicową nastolatką. Ludzkie odruchy z czasem i mnie zanikają. Zostaje tylko powłoka zewnętrzna wyglądająca na przyjazną dziewczynę.
Chłopak, który otworzył mi drzwi wydawał się być chory. Zauważyłam to w jego jasnych oczach oraz zanikających tatuażach. Widocznie przeszedł ten okropny zabieg likwidujący mu z genów jeden żywioł i po kilku latach zanikła mi całkowicie zdolność do władania żywiołami.
- Czego chcesz? - zaczął niezbyt przyjaznym tonem. W sumie mu się nie dziwiłam. Dziewczyna z ponurą miną oraz niebezpiecznym pieszczochem przy nodze dobijała się do drzwi biednej rodziny mającej na głowie miliony innych problemów na głowie niż porachunki z obcą. Nastolatek wyciągnął w moją stronę ostry sztylet.
Zignorowałam jego zapędy obronne.
- Grozi ci niebezpieczeństwo..
- Świetnie sobie poradzę.
- Halun został zamordowany. - wyszeptałam w miarę głośno, aby zrozumiał powagę sytuacji. Na dowód wyciągnęłam mu jedno ze zdjęć zrobionych przez policjantów. Chłopak zrobił się cały blady z przerażenia.
- Jesteś kimś z jego rodziny?
- Przyjacielem...
Przerwał jego wypowiedź głośny pomruk Mrocznego. Dobrze znałam to jego niepokojące zachowanie.
- Musisz jak najszybciej uciekać. - powiedziałam ze stoickim spokojem, aby nie wywołać u niego paniki.
- Co słyszał twój ... zwierzak?
- Śmierć...


Hej ;) 
Przepraszam, że tak późno dodajemy rozdział, ale to moja wina. Przepraszam.
Batie

Obiecuję, że następnym razem będę pilnować terminów Batie,
Lilith ♥